Aga Rogala: „Dziecko to nie jest kółko zębate w maszynie o nazwie rodzina”

Aga Rogala jest pedagożką i realizatorką Programu Szkoła dla Rodziców i Wychowawców. Autorką bloga i kanału na YouTube poświęconemu psycho-pedagogicznemu wsparciu rodziców w ich codziennych zmaganiach. W rozmowie z Dorotą Pawelec opowie o budowaniu więzi między rodzicami a dziećmi. O trudach rodzicielstwa, upadaniu, wstawaniu i tworzeniu dobrych nawyków.

To czym się zajmujesz mogę chyba nazwać: „pomaganiem rodzicom dogadać się z dziećmi”.

Odkąd pamiętam pracowałam z dziećmi. Gdy miałam 16 lat zaczęłam prowadzić kółka zainteresowań w Ochronce Bałuckiej Sióstr Salezjanek w Łodzi. W tamtych czasach przychodziło tam codziennie nawet kilkadziesiąt dzieciaków. Niektórym po prostu nie przelewało się w domu. Niejeden borykał się z alkoholizmem rodziców, przemocą, wykluczeniem społecznym. Wyrosłam więc w środowisku, które wymagało ode mnie empatii, patrzenia głębiej, niż tylko zewnętrze człowieka.

Uczyłam się dawania bez oczekiwania czegoś w zamian, kreatywności, opiekuńczości. Wcześnie zaczęłam wyjeżdżać z dziećmi jako opiekun kolonijny, co było potężną lekcją odpowiedzialności otrzymywaną w czasie, gdy ja sama jeszcze dojrzewałam. Z tego musiały urodzić się studia pedagogiczne, nie mogło być inaczej.

Jak do tego doszło?

Pracując w szkole, przedszkolu, żłobku i dziewięć lat w klubie malucha, coraz częściej spotykałam się z rodzicami. Pamiętałam dzieciaki z oratorium – mogliśmy dać im podwieczorek, pomóc w lekcjach, dać rozwijającą rozrywkę, ale koniec końców one wracały do domów. Do rodziców. I to rodzice mieli największą siłę oddziaływania.

Gdy więc spotykałam rodziców w życiu zawodowym, byłam bardzo świadoma ich przemożnej roli w życiu dzieci. Dzielili się ze mną swoimi rozterkami, pytaniami. Pomagałam jak mogłam.

Gdy zostałam realizatorem Programu Szkoły dla Rodziców i Wychowawców, zrozumiałam, że to jest to. To nie jest tylko umiejętność. To jest powołanie. Pomoc rodzicom w kształtowaniu relacji z dziećmi tak, by było pomiędzy nimi jak najwięcej zrozumienia, ciepła, współpracy. Po to, by dzieciaki miały fajne dzieciństwo, wyrozumiałe domy. By miały rodziców, którzy sami nie czują się zagubieni, bezsilni. Żeby po prostu – dogadywali się ze sobą nawzajem.

Jakie historie poruszają cię na najbardziej?

Myślę o dwóch rodzajach historii. Są te należące do grupy rodziców, z jakimi rozpoczęłam teraz drugi rok pracy. To nie są łatwe historie. Dzieci niektórych osób trafiły do domów dziecka, do różnego rodzaju ośrodków. Nie oceniam tych ludzi. Słucham historii o dzieciakach uciekających z domu, tnących się, dopuszczających się drobnych kradzieży. Ulegających presji środowiska, kolegów. Uzależnionych od internetu. Przestawiających w złości meble w domu. Tu wszędzie są ludzie. Po każdej ze stron. Jest dużo cierpienia, bezsilności, nieumiejętności radzenia sobie z problemami. I gdy ci dorośli przychodzą na zajęcia… cóż, gdybym liczyła na to, że wywrócę im świat do góry nogami, oświecę wiedzą i odmienię życie, to szybko potrzebowałabym wsparcia w wypaleniu zawodowym. Ale oni sami mówią o tym, że przychodzą porozmawiać o wychowywaniu dzieci. A pośrednio mówią mi też o tym, jak sami zostali wychowani. To nie są rozmowy z sąsiadką na klatce, albo przy papierosie ze znajomymi. To jest czas zastrzeżony dla ich refleksji rodzicielskiej. I mikro sukcesów, jak np. wtedy, gdy jedna mama relacjonowała „mój syn mi powiedział, że mniej krzyczę”. To mnie rusza.

Drugim rodzajem poruszających mnie historii są te, gdy rodzice np. na Szkole dla Rodziców opowiadają, jak lepiej zaczęli się dogadywać w swoim związku. Właśnie wykorzystując zdobytą wiedzę i umiejętności. Gdy dopuszczają siebie do głosu, opisują swoje uczucia. Gdy zaczynają lepiej funkcjonować w swojej relacji- to jest takie ważne!

Jak to jest z nastolatkami? Ten okres to chyba duży sprawdzian naszego rodzicielstwa?

Nie lubię myśleć o tym czasie jako o sprawdzianie. Bo to by oznaczało, że już jesteśmy przygotowani, powinniśmy wiedzieć co i jak robić i teraz mamy z tego klasówkę. A przecież jako rodzice wskakujemy w ten czas „na żywo” i nawet jeśli nie działa zasada „zapomniał wół jak cielęciem był” to i tak czasy się zmieniły, nastolatki są teraz inne niż „za naszych” czasów i nie jesteśmy przygotowywani na te zmiany.

Raczej staramy się być na bieżąco, próbujemy, popełniamy błędy. Upadamy, wstajemy, każdego dnia. Można być fajnym, wyluzowanym tatą dla maluszka, który tuli się pulchniutkimi rękami do szyi. Ale jeśli tracimy resztki sił, gdy te pulchne rączki stają się rękami nastolatka, który wykrzykuje „nie”, ma oczekiwania, łamie dotychczasowe zasady- czy to oznacza, że nasze rodzicielstwo nie zdało egzaminu? Ja tak nie uważam. To jest bardzo trudny czas dla nastolatków i równocześnie bardzo trudny czas dla rodziców. Jedni i drudzy dorastają do czegoś większego.

Co się dzieje najczęściej? Jak to przeżywają dzieci a jak rodzice?

To temat na niejedną książkę! Ale może opowiem taką historię, która będzie niezłym symbolem.

Prowadziłam podwójne warsztaty. Najpierw z rodzicami, potem z ich dziećmi – wczesnymi nastolatkami (11-14 lat). Temat był ten sam – dom moich marzeń. Chodziło o to, by uświadomić sobie i porozmawiać o tym, jakiej chcielibyśmy w domu atmosfery. Jakich słów, jakich emocji. Jakie zwyczaje byłyby mile widziane. Z rodzicami dodatkowo starałam się określić pierwsze, podstawowe, wykonalne kroki ku zmianie – ku tym wymarzonym elementom.

Prowadząc taki dialog z jedną mamą, intuicyjnie zaproponowałam jej, by w ramach próby dogadania się ze swoją nastolatką, zaczęła jeść z nią wspólne posiłki. Wywiązała się z tego dyskusja, w której ona przekonywała mnie, że jej nastoletnie dziecko nie pojawi się przy stole, że to bez sensu. Ta mama była przekonana, że ostatnie na co zgodzi się jej „wiecznie zbuntowana” córka, to wspólny obiad. Nawet nie próbowała tego zorganizować.

Potem przyszła kolej na pracę tylko z nastolatkami – temat ten sam, co z rodzicami. Dzieci nie wiedziały, co mówili dorośli. I jakie marzenie miała nastolatka tamtej mamy? Wspólne posiłki!

Mam poczucie, że to dobrze ilustruje przeżywanie okresu dojrzewania przez dzieci i u towarzyszących im rodziców. Potrzebujemy siebie nawzajem. Bardzo.

Nastolatki mają zadanie do wykonania. Ten czas to przejście od dzieciństwa do dorosłości – w ciele i w umyśle. Nie wiem, jakim cudem tak kolosalne przemiany miałyby się odbyć bezboleśnie!

Dzieciaki dążą do autonomii, dowiedzenia się, kim są, jakie jest ich miejsce w świecie. To jest konieczne dla przemiany. Odcinają się. Są zagubieni. Ale rozpaczliwie nas potrzebują. Tylko już inaczej.

Tymczasem rodzice… również są zagubieni. Ich dzieci się zmieniają, robi się trudno, tracimy dotychczasową kontrolę. Coraz częściej pojawiają się konflikty. Jednak to nie konflikty są problemem. Można je wykorzystać do wzrostu, są sygnałem. Jednak niewiara w dogadanie się, nagromadzenie trudnych emocji, rosnące nieporozumienia i mnóstwo codziennych wybojów na tym życiowym etapie, zaciemniają obraz. Utykamy. I dzieciaki i my. A tak naprawdę chodzi o to, żeby się spotkać. Nie – iść cały czas ze sobą za rękę. Ale spotkać się co jakiś czas przy tym prawdziwym i przy tym metaforycznym stole. Utrzymać więź.

Co spowodowała pandemia w polskich rodzinach?

Znam niejeden przypadek, który kazałby mi odpowiedzieć obrazowo – obudziła demony. Na szczęście to jedna strona medalu.

Nie da się zaprzeczyć, że jeśli od czegoś, co było w domu, uciekaliśmy- to z tym utknęliśmy na długi czas. Ze szwankującym związkiem. Z zaniedbaną relacją z dziećmi. W idealnej wersji byłby to czas na odbudowę. Oczywiście najpierw kryzys, dramat, a potem powolna odbudowa tych relacji. Niestety, stres spowodowany strachem przed chorobą, niepewność, nagromadzenie wyzwań i utrudnień w funkcjonowaniu – wielu z nas nie miało nawet jak odparować tych wszystkich emocji, a co dopiero starać się świadomie odbudowywać relacje.

Jednak z drugiej strony, znam naprawdę wiele rodzin takich jak moja, dla której pandemia była okazją do lepszego bycia razem. Do wypracowania nowych zwyczajów, np. wspólnej kolacji bez telewizora albo wieczornego grania w planszówki.

Jakie książki poleciłabyś rodzicom?

  • „Self-Reg” dr Stuarta Shankera, która doskonale tłumaczy rodzicom, dlaczego oczekiwanie, że dziecko „się uspokoi” to nawet nie tyle pobożne życzenie ile zwyczajne nieporozumienie. Dla rodziców dzieci w każdym wieku.
  • „Więź – dlaczego rodzice powinni być ważniejsi od kolegów” Mate i Neufeld. Bardzo często odwołuję się do tej książki w swoim życiu i w pracy. Uwierzyliśmy, że im dzieci starsze, tym mniej potrzebują rodziców, a bardziej rówieśników. Tymczasem to całkowita pomyłka!
  • „Jak mówić , żeby maluchy nas słuchały” Faber i King. To zbiór bardzo poręcznych „narzędzi” dla rodziców małych dzieci. Przystępny język i naprawdę skuteczne sposoby, żeby dogadać się z maluchami.
  • „Mózg nastolatka” Frances E.Jensen – dla rodziców, którzy potrzebują zrozumieć zachowania swoich nastolatków. Moim ulubionym cytatem z tej książki jest „Jeśli mózg ludzki jest w ogóle czymś w rodzaju układanki, to mózg nastolatka jest układanką, w której brak elementów”.

Jest jeszcze jedna ważna książka „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły” Faber i Mazlish. Na jej kanwie zbudowany jest Program Szkoły dla Rodziców i Wychowawców, którego jestem realizatorką. Wiem jednak, że rodzice często w pierwszym kontakcie tracą do niej chęć. Doskonale to rozumiem, sama tak miałam. Jest to zdecydowanie świetna pozycja, ale do przerobienia przy okazji kursu Szkoły. Odnoszę wrażenie, że dopiero wtedy wszystko naprawdę nabiera sensu i wiadomo, jak wcielać te porady w życie.

Jak rodzicielstwo pozwala nam uporać się z własnymi „demonami”?

Ha, jestem przekonana, że jest wręcz odwrotnie. Rodzicielstwo budzi w nas uśpione demony. Dokładnie tak, jak mówiła mi jedna mama na indywidualnych konsultacjach „myślałam, że jestem spokojną, cierpliwą osobą. A przy dzieciach okazało się, że wybucham i ciągle się wściekam. Zaczęłam nawet przeklinać”. Dlaczego tak jest?

Rodzicielstwo serwuje nam codziennie górę napięć, stresów i trudności. To niezły koktajl, skłonny do wybuchu. Oczywiście, przy całej miłości i radosnemu zaangażowaniu. Jedno przecież istnieje obok drugiego. Więc niejako na powierzchni mamy właśnie to. Jednak demony, jak powiedziałaś, zamieszkują nasze niższe piętra. Czym one są? Np. lękami, że będziemy jak nasi rodzice. Dysfunkcyjnymi schematami rodzin, w jakich się wychowaliśmy. Doświadczeniem niesionym w życie jako Dorosłe Dziecko Alkoholika. Bardzo wielu z nas ma marzenie – postępować inaczej. Wchodzimy w rodzicielstwo z mocnym postanowieniem, że u nas tak nie będzie. Problem w tym, że my nie umiemy inaczej. No bo skąd? Przecież jak gąbka chłonęliśmy w dzieciństwie właśnie taki, a nie inny model.

Jeśli chcemy postępować inaczej, musimy się tego po prostu nauczyć. Bo jak nie, to będzie tak: Nie chcę postępować jak moi rodzice. I udaje mi się, póki nie pojawi się moment, w którym tysiąc spraw na głowie, ja jestem już wyczerpana, a moje dziecko wykrzyczy mi w twarz, że w tych rajstopach to ono nie idzie do przedszkola. I bum! Jadę na autopilocie – mówię i robię rzeczy, które wcale mi się nie podobają, które miałam przecież zmienić! Tak bardzo chciałam, żeby u mnie było inaczej i proszę – jestem taka sama jak…

To jest straszne uczucie, bo ta mieszanka wyrzutów sumienia, bezsilności i gniewu wcale nie jest pierwszym krokiem do zmiany. Przy następnej okazji prawdopodobnie zachowam się tak samo. Może zagryzę zęby, zacisnę pięści i przemilczę. Ale wierz mi – to wybuchnie jeszcze dziś, przy byle drobiazgu. Zaciśnięcie czegokolwiek nie powoduje znikania emocji.

Żeby uporać się z własnymi emocjami, trzeba się przed sobą przyznać, że istnieją. Ponazywać je. I dopiero wtedy zacząć prawdziwe sprzątanie. I uczenie się, jak mogę działać inaczej. Jak realizować to moje ojcostwo lub macierzyństwo wg własnego pomysłu a nie wytatuowanego na sercu wzoru z dzieciństwa – oczywiście, jeżeli ten tatuaż mi się nie podoba.

Mam jednak wrażenie, że więcej jest rodziców, którzy chcą postępować inaczej a nie tak samo, jak ich wychowywano.

Ja bardzo lubię ten moment, gdy na Szkole dla Rodziców uczestnicy zaczynają… przeklinać, używać mocnych słów. Dla mnie to sygnał, że wreszcie luzują gorsety. Już wiedzą, że nie muszą udawać, że to nie egzamin ani konkurs na rodzica sezonu. Zaczynają nazywać swoje demony, np. „gdy mój syn rzuca jedzeniem na podłogę to mam ochotę…” . I to jest moment prawdy. Nie oceniam. Świętuję go. Zaczynamy rozmawiać wprost. I szukać innych sposobów. Na siebie. I na to jedzenie na podłodze.

Co byś powiedziała rodzicowi, którego dziecko próbuje popełnić samobójstwo?

To jest bardzo ciężki temat.

Próby samobójcze są plagą wśród współczesnych nastolatków i nie czuję się fachowcem w tej dziedzinie. Ja działam raczej na przedpolu – staram się pomóc rodzicom w budowaniu więzi, która pomoże uchronić dziecko przed takimi krokami. Zorientować się zawczasu, że coś złego zaczyna się dziać.

Dlatego, gdy dziecko się okalecza albo deklaruje myśli samobójcze, trzeba koniecznie szukać fachowej pomocy. Niestety, rośnie liczba znanych mi rodziców, których dzieci z takimi problemami były już hospitalizowane. Próba samobójcza jest oczywiście na szczycie tych problemów i naprawdę wymaga współpracy z psychiatrą dziecięcym (nie do wiary, jak bardzo brakuje ich w naszym kraju!), planu postępowania, terapii.

Powiem coś, co może być dla wielu niewygodne. Otóż dziecko to nie jest kółko zębate w maszynie o nazwie rodzina. Może się zepsuć, choć reszta działa sprawnie. Trzeba je wtedy wyjąć, naprawić, włożyć na swoje miejsce i wszystko znów będzie działało bez tarć. Niestety, tak nie jest. Jeżeli z dzieckiem coś poważnego zaczyna się dziać, to trzeba zrewidować, jak działa cała rodzina. Czy na pewno dziecko czuje się akceptowane? Jak reagujemy, gdy przyznaje się do winy? Gdy mówi coś dla nas trudnego? Czy w ogóle jesteśmy dostępni, obecni, by ono mogło z nami porozmawiać? Czy sami ten kontakt inicjujemy? Jak wyglądają relacje pomiędzy członkami naszej rodziny? Czy napełniamy sobie nawzajem nasze wewnętrzne „kubeczki”? Uwagą, akceptacją, gestami miłości. Jaka jest atmosfera pomiędzy rodzicami? Czy dziecko może obserwować realizowanie się miłości pomiędzy mamą i tatą, dojrzałego związku dwojga dorosłych ludzi, czy raczej np. dwóch obcych sobie osób zarządzających firmą Dom. Bez ustanku apeluję do rodziców, by pamiętali o roli swojego związku. Nie da się przecenić tego, jak jego jakość odbija się na ich rodzicielstwie i na samych dzieciach.

Co widzisz pozytywnego we współpracy z rodzicami?

Dla siebie? Jestem wielką szczęściarą! To, co robię zawodowo pozwala mi wykorzystać cały mój potencjał, talenty, wiedzę i doświadczenie i równocześnie nieść pomoc innym, robić coś wartościowego i dobrego. Ilekroć rodzice otwierają się przede mną, tylekroć czuję się wybranką losu. Właśnie ta szczerość i zaufanie ogromnie mnie porusza. Przyznam ci się, że przed każdym spotkaniem, czy to na Szkole czy na konsultacji, staram się poświęcić chwilę na dobre myśli, na modlitwę. Żeby to było z jak największą korzyścią dla tych ludzi, dla ich rodzin, dla ich dzieci. Skoro już umówili się na rozmowę lub zapisali na kurs, to znaczy, że wykonali ważny krok. „Nie sp***rz tego, Aga”, myślę sobie. I uruchamiam Zooma.

Aga, dziękuję ci za rozmowę! Cieszę się, że masz taką pracę, która daje spełnienie tobie i innym.

Dziękuję za zaproszenie!

Aga Rogala– pedagożka, realizatorka Programu Szkoła dla Rodziców i Wychowawców. Autorka bloga i kanału na YouTube poświęconemu psycho-pedagogicznemu wsparciu rodziców w ich codziennych zmaganiach. Pracuje stacjonarnie i online. Mówi o sobie, że pomaga rodzicom dogadać się ze sobą i z dziećmi. Prywatnie żona Krzyśka oraz mama Antka, Amelki i Frania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.